Kurs językowy
Zaczęło się. Podzielono nas na grupy i do pracy rodacy. Myślę, że kurs spełni moje wymagania, bo tutaj nie ma zmiłuj się – jak nie wiesz, jak coś powiedzieć, musisz tak długo opisywać i tak dużo machać rękami, aż wyrazisz siebie. Nie ma żadnej opcji przejścia na język polski a angielski powinien być ostatecznością. Myślenie non stop w 2, 3, a nawet 4 językach jest naprawdę męczące.
Obok zajęć w grupach, jest program dodatkowy (też obowiązkowy) – Tutorium. Polega na poznawaniu niemieckiej kultury w terenie. W programie: zwiedzanie różnych miejsc, jakieś kino, jakieś imprezy... dobrze będzie.
Wśród studentów uczęszczających na kurs, wielu jest przyszłych dziennikarzy. To dobrze, bo dzięki temu możemy się już poznawać.
Przywitano nas slowami:
„Niektórzy mówią, że Erasmus to semestr imprez. Ja właśnie tego chcę, żebyście się bawili, bo nawet podczas zabawy jesteście ambasadorami własnego kraju i własnej kultury.”
Racja. Jest tu jedna wielka mieszanka. W kursie językowym biorą udział ludzie z całego świata. Nie sposób zapamiętać ich imiona za pierwszym razem (ani za drugim, ani za trzecim … :) ) Po pierwsze, jest ich za dużo a po drugie niektóre są naprawdę trudne do powtórzenia. Spotkaliśmy się wczoraj w knajpie większą grupą (cześć i chwała Danielowi za organizację! Daniel, if you read that post, you have to know one thing: no matter what i've written - tu ti to to tu ti tu ti :P ). Zabawnie wygląda rozmowa w tak mieszanym towarzystwie, gdzie każdy macha rękami, żeby coś przekazać. Nie zawsze się to udaje, ale walczymy i uczymy się języków nawzajem. I o to chodzi.
Anegdota:
![]() |
Daniel i Maddalena |
Historia zdarzyła się w pociągu. Z Maddaleną i Danielem jechaliśmy po aparat fotograficzny. Nawet nie wiem już jak, ale zaczęliśmy mówić troszkę o historii i polityce – Daniel opowiadał, jak wygląda wszystko w Hiszpanii. Ciągle mówił o jakichś łódkach. Słuchałyśmy cierpliwie, czekając aż się to może wyjaśni jakoś i zrozumiemy co chce nam przekazać. Po krótkiej chwili, zapytałyśmy się, czy rozumiemy to samo – wyszło, że tak. W końcu padło zdanie: „They are fighting for the boats.” („Walczą o łodzie”) Nie wytrzymałam i zapytałam się: „dlaczego walczą o te łodzie, czy nie mogą sobie swoich zrobić/ kupić?” I wtedy wszystko się wyjaśniło: w języku hiszpańskim „v” czyta się „b” a cała rozmowa była o głosach („votes”). Uśmiałam się serdecznie.
Akademik od kuchni
Mieszkanie (bo inaczej tego nazwać nie mogę) mam ładne i przytulne. Dwie łazienki, kuchnia i przedpokój oraz jak u Kazika, 4 pokoje. Od razu po wejście widać, że żyją tu dziewczyny (męskie mieszkania wyglądają całkiem inaczej :) ). Wprawdzie nie poznałam jeszcze wszystkich moich współlokatorek, ale na wszystko przyjdzie czas. Wczoraj do pokoju naprzeciwko wprowadziła się Ludovika (nie wiem, czy tak się to pisze:) ) Pochodzi z Włoch.
Zapraszam w moje skromne progi ;)
- W Dortmundzie rolę katowickich gołębi przejęły … króliki. Na kampusie są wszędzie (w dzień jak w dzień, ale w nocy cały teren należy do nich. Daniel mówił, że widział królika nawet w centrum miasta. Przewaga królików nad gołębiami jest duża, bo nie atakują z powietrza.
„Por sifo” po hiszpańsku znaczy „do końca” albo jak to się zwykło mówić „zeruj”.
ERRATA: "por sifo" to jednak nie ten toast :) To po prostu cos a'la "zdrowie!". Daniel mnie poprawil :)

- Na kampusie każdego dnia jest impreza. Przy większych skupiskach akademików, jest mała knajpka studencka. Określonego dnia tygodnia, jest tam swego rodzaju promocja: piwo po 1€, wódka po 0,5€, wódka z Redbulem – 2,5€. Poniedziałek należy do Ostenbergstraße :)
- Mc Donald też może być zielony :)
Można pisać, pisać i pisać... tyle się tu dzieje, ale jak mawia Maciek K.: powoli, powoli, bo się … ;)
PS: Uwielbiam to.
Inne rzeczy tez jem, Mamo. :)
Bardzo fajnie w tym akademiku :) ba, nawet masz uroczy, jakże potężny, żółty basen :D:D:D
OdpowiedzUsuń