środa, 6 października 2010

Do samego dna nie trzeba, czyli trochę prywaty w ramach usprawiedliwienia :)

Jestem poganiana. Zniknęłam z życia blogowego, ale w realu (Lidlu i Kauflandzie też) dalej żyję i mam się dobrze :) W swoim pokoju bywam wbrew pozorom rzadko, a jak bywam to najczęściej śpię albo resztkami sił oglądam jakiś film (ta rozrywka jest mniej wyczerpująca niż pisanie :) )

Poniedziałek zapowiadał się w miarę wolnym dniem, więc mówię sobie: nadrób zaległości! Blog jest dla mnie dość ważny, bo to jedyna szansa, że chociaż pewne rzeczy (napisałam je przez "ż" :]) przetrwają i będę się mogła nimi dzielić z wnukami (w wersji ocenzurowanej oczywiście :) ). 

Wracając do poniedziałku: rano wyszłam pozałatwiać kolejne formalności. (BTW. zostały mi tylko 2 rzeczy :D ). I przeżyłam szok! W okolicach uniwersytetu było mnóstwo ludzi! Zajęć jeszcze nie ma jako takich, ale zaczęły się "Tygodnie orientacyjne" z krótkim wprowadzeniem do studenckiego życia. Wszystko cudownie, bo lubię, gdy jest gdzieś dużo ludzi, ale oni prawie wszyscy mówią po niemiecku! A całkiem inną sprawą jest mówienie po niemiecku z kimś, kto również się tego języka uczy, niż mówienie z rodowitym Niemcem, czy Niemką. Osobiście staram się jak najwięcej rzeczy załatwiać po niemiecku, co mi się nieraz udaje, ale bywają też chwile trudne, bo nie raz chcę uzyskać prostą odpowiedź "tak" lub "nie"; w tym celu przygotowuje sobie w głowie pytanie, wchodzę, pytam a pan lub pani odpowiada całym długiem zdaniem lub kilkoma, w którym nie ma żadnego "tak" ani "nie". Cały plan idzie na marne i trzeba walczyć inaczej :) Jednym słowem: jest czasem wesoło, a będzie jeszcze bardziej. :)

Po powrocie do domu usiadłam przed komputerem i naprawdę chciałam się zabrać za coś konkretnego, ale usłyszałam dzwonek do drzwi. Wychodzę, a przed drzwiami leży tajemnicza koperta i czekoladki. 


Otwieram a w środku wiadomość:

Dwa razy nie trzeba powtarzać. Nie mogłam odmówić wzięcia udziału w misji specjalnej w końcu jestem Bondką Współczesności :)


I tym sposobem kolejny dzień prawie, że prześliznął się przez palce. Wieczorem udałam się na wyznaczone miejsce, co banalne nie było, bo Dortmundu jeszcze dobrze nie znam. Usiadłam i czekałam na człowieka w kapeluszu i szaliku. Przechodził koło mnie mężczyzna o czarnym kolorze skóry (muszę to podkreślić, bo to zawsze dodaje grozy w filmach :) ), uśmiechnął się, ja się uśmiechnęłam i przystanął. Zaczął ze mną rozmawiać. W pewnym momencie powiedział, że wyglądam, jakbym była z Polski. Próbuję sobie wyobrazić, jak głupią miną musiałam mieć :) Po raz kolejny zlustrowałam go, ale nie miał ani kapelusza ani szala (więc nie był agentem, z którym miałam się spotkać :) ) Podobno mam typowo polską twarz (cokolwiek to znaczy :) ). Chwilę później nadszedł Agent Właściwy i po dialogu: 
"Przepraszam, czy ma pan zapalniczkę?"
"Nie, ale wiem, gdzie może pani dostać pudełko zapałek"
"Gdzie dokładnie?"
"Za rogiem, proszę pozwolić się zaprowadzić"
zostałam zaprowadzona na jam session. Naprawdę było super. Wróciłam na kampus ok. północy, poszłam do klubu przywitać się ze znajomymi, skończyłam się witać i żegnać o 3. Wyczerpana padłam do łóżka.

W ten sposób chwaląc się, że ciekawie się mam i jednocześnie pokazując, że z czasem krucho (zwłaszcza teraz, kiedy zajęć jeszcze nie ma), usprawiedliwiam się i błagam o wybaczenie. :)

Dzisiaj spróbuję zasypać notkami, choć widzę, że już lada moment wyjść będzie trzeba...

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Dodaj swoje trzy grosze...